Artykuł przygotował Krzysztof Szyc
Ostatnia trzecia część mojego subiektywnego zestawienia 30 ważnych płyt wydanych w roku 1994 ujrzała światło dzienne. W tej odsłonie znajdziecie więcej hip-hopu oraz brzmień elektornicznych. Zachęcam do przeczytania pierwszej i drugiej części, a także do słuchania audycji Smells Like Toxic we wtorki o godz. 20:00.
Massive Attack – Protection
Świetnie przyjęty debiutancki album „Blue Lines” zwrócił oczy muzycznej społeczności na Bristol, w którym rodził się stosunkowo niewielki, ale jak się później okazało, niesamowicie wpływowy trip hop. Na następny album grupy trzeba było czekać trzy lata. Gdybyśmy mieli powiedzieć czym jest „Protection” to najlepiej można by go było porównać do mostu między rewolucyjnym debiutem, a uznawanym za ich opus magnum krązkiem „Mezzanine” z roku 1998. Może dlatego ta płyta pozostaje nieco w ich cieniu, pomimo dużej popularności utworu „Karmacoma”. Co by nie było nawet w obliczu tych „albumów gigantów” „Protection” jest wspaniałym materiałem. Dla mnie pierwsze trzy płyty Massive Attack to pozycje absolutnie obowiązkowe.
Portishead – Dummy
Sukces Massive Attack przetarł szlaki dla innych bristolskich projektów, które kształtowały trip hopowe brzmienie. Pomimo wielkiego znaczenia takich zespołów jak Sneaker Pimps czy Morcheeba to żaden nie cieszył się taką estymą jak Portishead. O ile Massive Attack udało się przebić sukces pierwszej płyty, tak w przypadku Portishead ich debiut rozpatruje się jako ich najlepsze dzieło. Nie jest to żadna ujma, bowiem wyznaję zasadę, że lepiej wydać jedno arcydzieło niż szereg przeciętnych płyt. A „Dummy” uważam za arcydzieło. Jeśli chodzi o trip hop, to w kontekście pionierskości Massive Attack będzie dzierżyć pierwszeństwo. Jednak gdybym miał wybrać album, który najpełniej by oddał istotę trip hopu, to postawiłbym na „Dummy”, ponieważ jest to album niesamowicie równy, konsekwetny i klimatyczny. Warto przy tym pamiętać, że to właśnie Portishead udało się rozsławić bristolskie brzmienie w Stanach Zjednoczonych.
Jamiroquai – The Return of The Space Cowboy
Pierwszy album Jamiroquai „Emergency Of Planet Earth” wywołał spore poruszenie w roku 1993. Zgrabne połączenie acid jazzu, soulu i funku sprawiło, że wiele osób zwróciło uwagę na grupę dowodzoną przez Jaya Kaya. Z kolei trzeci krążek „Travelling Without Moving” z roku 1996 to dodanie do tej mieszanki pierwiastka popowego i komercyjny sukces za sprawą największych hitów formacji czyli „Cosmic Girl” i „Virtual Insanity”. W tym wypadku „The Return of The Space Cowboy” trzeba traktować jako album przejściowy. Moim zdaniem to jest najmocniejszy atut tej płyty, ponieważ zachowuje świeży, ale przy tym jeszcze nieco surowszy klimat, jaki znamy z debiutu, a jednocześnie czujemy, że Jay Kay to świetny songwriter mogący napisać hita, który porwie tłumy.
Beck – Mellow Gold
Kiedy Beck był w trakcie pisania swojej trzeciej płyty, miał ambicję na zostanie szanowanym muzykiem undergroundowym. „Mellow Gold” nie było pisane z myślą podbiciu rynku. Wszystko zmienił wydany rok wcześniej singiel „Loser”. Nie ma co ukrywać, że sukces tego albumu to głównie ten utwór. Grany w radiach do teraz, ponadczasowy. Jeden z tych kawałków co do którego nie masz pewności, w którym roku został wydany, bo mógł być wydany w każdym. Ciężko znaleźć osobę, która by nie kojarzyła charakterystycznej gitarki i wyczilowanego a zarazem podniosłego refrenu. Cały longplay jest popisem umiejętności Becka, który połączeniem takich gatunków jak: country, funk, indie, hip-hop, folk czy rock psychodeliczny wyprzedził poniekąd swoje czasy. Ten blend w połączeniu z lo-fi produkcją może się kojarzyć z szeregiem wykonawców, którzy zalali scene na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku.
Aphex Twin – Selected Ambient Works vol. II
Pierwsza część “Selected Ambient Works…” z roku 1992 jest dziełem, które zapisało się na kartach muzyki elektronicznej. Ambientowe krajobrazy zostały wzbogacone o oszczędne elementy pulsującego techno, dając kopa do rozwoju takich nurtów jak IDM czy minimal. Druga część jest schowana w cieniu, ponieważ nie jest tak wywrotowa jak „jedynka”. Dwójka jest klasycznie ambientowa, co w obliczu pierwszej części może nie być czymś tak nowatorskim. Kłamstwem byłoby jednak powiedzieć, że jest to rzecz do pominięcia. Aphex Twin na tym albumie maluje dźwiękiem w sposób genialny. Oba albumy miały kluczowy wpływ na wykrystalizowanie się charakterystycznego stylu Brytyjczyka i mimo wyraźnego podziału warto traktować oba materiały jako jedność. Tym większe robią wrażenie, jak zestawimy je z agresywnejszym stylem, z którego Aphex był znany później.
Nas – Illmatic
Kiedy chcemy wymienić najlepsze debiutanckie albumy hip hopowe to ciężko znaleźć zestawienie, w którym nie znalazło by się „Illmatic”. Zresztą, nie trzeba się ograniczać tylko do debiutów, bo ten krążek jest jednym z najlepszych w historii. Można by się długo rozwodzić co za tym stoi? Fakty są jednak takie, że ten longplay jest po prostu nieziemsko dobry. To jedna z tych płyt, gdzie wszystko się zgadza. Od bitów, przez flow, po same teksty, które nieustannie pomimo ulicznego charakteru zachwycają swoją złożonością. Nowojorski klimat nakreślony przez kultowy utwór „N.Y. State Of Mind” utrzymuje się w każdym z 10 utworów zamieszczonych na albumie. Pomimo silnej koniunktury na hip hop i jego coraz większemu znaczeniu w mainstreamie, „Illmatic” był uważany za komercyjną porażkę. Nie przeszkodziło to jednak Nasowi z automatu wpisać się do grona największych.
The Notorious B.I.G. – Ready To Die
Wielu raperów uzurpowało sobie prawo do tytułu „Króla Nowego Jorku”. Takie postacie jak Jay-Z czy 50 Cent miały czas, by zapracować sobie na ten tytuł wydając kolejne, coraz lepsze albumy. Przed nimi był jednak jeden gość, który pojawił się, wziął wszystko, a następnie bezpowrotnie odszedł. Nad historią Biggiego Smallsa unosi się atmosfera fatum, jakby od początku wiedział jak jego życie się potoczy. Coś w stylu sprzedania duszy diabłu w zamian za wieczną sławę. Notorious za życia wydał tylko jeden debiutancki album i od razu został uznany za króla, co w obliczu zaogniajacej się walki Zachodu ze Wschodem ukonstytuowało jego pozycję na lata. Jego śmierć w roku 1997 była dopełnieniem, co zapowiedział w tytułach swoich płyt. „Ready To Die” to materiał przesiąknięty mrocznym klimatem idealnie korespondującym z charyzmą rapera, która jest tak wielka jak on sam.
Outkast – Southernplayalisticadillacmuzik
Wszyscy kojarzymy Outkast głównie ze znanych radiowych hitów z początku lat 00. Takie kawałki jak „Ms. Jackson” czy „Hey Ya!” zna prawie każdy. Takie sukcesy mają jednak swoją ciemniejszą barwę, ponieważ nieco usuwają w cień często fantastyczne płyty, które zostały wydane wcześniej. To jest kazus między innymi Jaya-Z. Debiutancki album André 3000 i Big Boia to powiew świeżości na hip hopowej scenie lat 90. To bardziej alternatywne spojrzenie na gatunek zarówno w warstwie muzycznej jak i lirycznej, a elementy funku i soulu dodają całości smaku. Jest to zerwanie z niezbyt sprzyjającym obrazem sceny południa Stanów Zjednoczonych, które uchodziło za niezbyt profesjonalne. „Southernplayalisticadillacmuzik” to dowód, że nie tylko Zachodnie i Wschodnie Wybrzeże mają monopol na hip hop w Stanach, i że ekipa z Atlanty może wypuścić wartościowy produkt, który w niczym im nie ustępuje. Od tego albumu uszy zwróciły się w kierunku południa, które zaczęło się coraz mocniej liczyć w amerykańskiej rap grze.
Beastie Boys – Ill Communication
Na swoim trzecim albumie „Check Your Head” Beastie Boys wrócili do swoich korzeni i zaczęli ponownie chwytać za instrumenty. „Ill Communication” to dopracowanie formuły, która pod takimi hasłami jak rap, rock, czy rapcore będzie rozdawać karty za parę lat. Pamiętając o hc punkowych początkach grupy to połączenie szeroko pojętego rocka z hip hopem wychodzi na pierwszy plan. Beastie Boys zawsze jednak mieli zacięcie eksperymentalne i nie bali się czerpać inspiracji z jazzu, czy pisać utworów stricte instrumentalnych. Ten krążek zerwał z jajcarskim imidżem znanym z debiutu i dał zespołowi wielki przebój jakim jest „Sabotage”. Odejście od samplingu na rzecz żywych instrumentów nie było wówczas w hip hopie czymś powszechnym. Mam wrażenie, że często nie docenia się tego, jak Nowojorczycy mocno pod względem podejścia wyprzedzali swoje czasy, a ich czwarta płyta jest tego najlepszym przykładem.
The Prodigy – Music For The Jilted Generation
Ostatnia pozycja w moim zestawieniu to płyta, o której powiedziano już bardzo dużo. „Music For The Jilted Generation” to album perfekcyjny od początku do końca. Krążek przełomowy zarówno dla samego zespołu jak i dla brytyjskiej elektroniki. Po oddaniu hołdu brytyjskiej scenie rave na debiutanckim „Expierence”, jego następca pokazuje jeszcze szersze muzyczne zaplecze Liama Howletta, który chętniej szukał inspiracji w rockowych brzmieniach. Świadczą o tym chociażby metalowe gitary w „Their Law” czy zapożyczony od Nirvany motyw w „Voo Doo People”. Każdy utwór pozostaje ravowym klasykiem, który przyczynił się do sukcesu „Jilted Generation” na Wyspach. The Prodigy udało się zrobić rzecz niemożliwą. Połączyli oni fanów elektroniki, rocka i cięższych brzmień. Oczywiście w dobie współczesnego muzycznego eklektyzmu słuchaczy to nie robi aż takiego wrażenia, natomiast w latach 90 sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.
17 marca 2025