Recenzję przygotował Łukasz Gnyszko
Przyznam się, że pierwsze starcie z nowym albumem Goryczy nie było dla mnie zbyt udane. Materiał ten w porównaniu do “Piachu” wydawał mi się dużo mniej przystępny i niezrozumiały.
Momentem przełomowym było usłyszenie zespołu na żywo. Określenie, że zostałem wyrzucony z kapci to zdecydowane niedopowiedzenie. Panowie zagrali bardzo mocno, a jednocześnie z muzyki wylewały się ogromne ilości emocji. Dalej jestem pod wrażeniem jak dobrze zespół przeniósł tak intymny materiał w doskonały performance.
Co znajdziemy na samym albumie? Przede wszystkim styl niespotykany na naszej polskiej scenie. Black metal grany przez Gorycz ma w sobie dużo więcej ze sludgu, czy post metalu, ale nadal można usłyszeć elementy, które mi chociażby na myśl przywiodły blacki francuskie. W porównaniu do poprzedniej płyty jest dużo więcej zabawy dynamiką, a przez to jest znacznie ciekawiej. Słychać, że muzycy nie stanęli w miejscu przez te 4 lata i brzmienie jest dużo dojrzalsze. Dla mnie jednak najciekawszym elementem są na płycie teksty. Była to dla mnie najcięższa do przebicia się rzecz, ale ostatecznie dało mi to dużo satysfakcji. Teksty te są bardzo emocjonalne i osobiste, a dodając do tego specyficzny język czułem się jakbym zaglądał w czyjś pamiętnik. I taki właściwie jest ten album – słuchając go ma się wrażenie, że ktoś wpuścił nas w zamkniętą dla większości część swojego życia i czujemy przez to zarazem ekscytację jak i strach. To jak bardzo spodoba się Wam ten album w dużej mierze zależy od tego ile kroków jesteście gotowi postawić w czyichś butach. Polecam Wam przekonać się samemu bo to zdecydowanie jeden z najlepszych polskich blacków tego roku.
Ulubione utwory: Zabieram Skórze Twoją Twarz, Na Dno, Szczurom Niebieskim
5 stycznia 2023