Recenzję przygotował Staś Królak
King Gizzard & The Lizard Wizard to z pewnością jeden z najczęściej wydających nowe albumy zespołów. Jego dyskografia składa się obecnie aż z dwudziestu czterech, wydanych w ciągu ostatnich 12 lat. W czerwcu ukazał się kolejny, dwudziesty czwarty właśnie album o rekordowo długim tytule „PetroDragonic Apocalypse; or, Dawn of Eternal Night: An Annihilation of Planet Earth and the Beginning of Merciless Damnation”. Już pierwszy singiel („Gila Monster”) zaskoczył fanów, komunikując, że nowy album będzie dużo ostrzejszy od poprzednich. Tak się faktycznie okazało – nowość od australijskiej grupy to fuzja progresywnego metalu z thrash metalem, pozostająca jednak w typowej dla Gizzardów stonerowo-psychodelicznej otoczce. Nie jest to pierwszy raz, gdy wydali oni metalowy album – w 2019 roku ukazało się „Infest the Rats’ Nest”, które przetarło szlaki, pokazując, że zespół jest w stanie grać ostrzej, jednocześnie zachowując swoje charakterystyczne cechy.
Nie inaczej było w tym roku – w nowym albumie poza niezwykle długim tytułem otrzymujemy naprawdę solidny metal. Nie brakuje tu typowo thrashowych partii gitarowych czy ostrzejszego, jak na Stu, wokalu. Ogólnie, wszystkie „stereotypowe” cechy tego gatunku są tu wyczuwalne. Znajdziemy tu też dość oczywiste nawiązania do klasyki, choćby w utworze „Motor Spirit” otwierającym album. Swoją drogą, jest to kawałek szczególnie warty uwagi – jest długi i zróżnicowany, a także przepełniony energią. Trudno o lepsze otwarcie albumu, już na samym wejściu otrzymujemy jeden z najciekawszych jego fragmentów. Kolejne utwory nie spuszczają z tonu, zapewniając brak monotonii – czy to równie energiczne, pełne świetnych riffów „Supercell”, niezwykle chwytliwy „Witchcraft”, czy też wcześniej wspomniany pierwszy singiel, czyli „Gila Monster”, podczas którego naprawdę trudno jest powstrzymać się od headbangingu. Zbliżając się już do końca ujrzymy żywy ogień – „Dragon” oraz „Flamethrower”, czyli ponad 9-minutowe, napakowane mieszanką thrash i speed metalu, porywające utwory.
Album jako całość jest niezwykle przyjemny oraz przystępny dla wielu słuchaczy, jak na mieszankę pozornie odstraszających podgatunków metalu. Przejścia między utworami są świetne, trudno oderwać się od tego krążka, gdy już rozpocznie się jego słuchanie. Nie brakuje również melodyjności. Mimo, że poruszana jest trudna tematyka – globalne ocieplenie oraz wyniszczanie planety – nowy album Gizzardów nie męczy, lecz zachęca do pozostania z nim na dłużej. Tematyka ta dodatkowo opakowana jest w język pełen archaizmów, przypominający średniowieczne legendy. Taka charakterystyka czyni go świetnym albumem na rozpoczęcie przygody z metalem. Niezależnie, czy jest się fanem KGLW, czy nie, każdy może znaleźć tu coś dla siebie.
Można twierdzić, że przy tak częstym wydawaniu nowych albumów łatwo jest stracić kreatywność i popaść w monotonię oraz obniżanie jakości nowych wydań. Wiele osób zapewne martwiło się, że taki los czeka również KGLW. Czerwcowym wydaniem pokazali oni jednak, że do takiego momentu jest im jeszcze bardzo daleko. Wciąż potrafią zaskoczyć swoimi eksperymentami i dać fanom zagwozdkę, czego mogą spodziewać się w następnym albumie, który, znając tę grupę, pojawi się pewnie w niezbyt dalekiej przyszłości.
Ulubione utwory: Motor Spirit, Gila Monster, Dragon
11 sierpnia 2023